Dziś z innej beczki, a właściwie z beczki zwanej JA, bo taka beczka przepastna istnieje  i czasami sama się dziwie jak wiele się w niej mieści. A chowam tam prawdziwe rarytasy i frykasy:) I te dobre i te, których może i warto się czasami powstydzić. Ale, że się wstydzi ten kto widzi, a ja w tej beczce jak kapustę do kiszenia upycham wszystko warstwami, więc bez obaw udaje mi się mknąć przez życie.
A tak na poważnie wychylając trochę głowy z tej mej bali, powiem tylko jedno, oby się wszyscy nie bali. W ostatni piątek matka miała nareszcie wolne. Ale takie wolne wolnościowe:) Cudowne, nie wiedziałam, że takie istnieje… Odstawiłam Jasia do żłobka na 9 i miałam czas na cokolwiek, bo od pracy zrobiłam sobie również wychodne. Do całej 15 miałam taki magiczny czas. Nie wiem w jaką czasoprzestrzeń ta wolność mnie wciągnęła po wyjściu za drzwi żłobkowe, ale to był inny świat. Ja stałam się lżejsza tak o 10kg zmartwień co najmniej, kłopotów też tak z 5kg odpadło i ludzkich oczekiwań drugie tyle.

Byłam tylko ja i mój czas na cokolwiek, na szwendanie się po parku, na taplanie się w pobliskiej kałuży po ulewie, na siedzenie na drzewie i patrzenie na świat jak ptak. Dopóki nie zostałam matką nie wiedziałam, że można być tak wolnym, tak swobodnym psychicznie, tak nieograniczonym tylko dzięki temu, że nie idzie się do pracy i że dzieckiem opiekują się inni. Myślę, że to ciekawe jak relatywnie niewiele nam czasami do szczęścia brakuje, albo chociaż do osiągnięcia jakiegoś stanu zadowolenia z własnej codzienności. A co ja robiłam w tej mojej zaczarowanej czasoprzestrzeni, wyruszyłam na mały spacer po galerii, ale szybko ten szał wyprzedaży i ta ogromna ilość ludzi o poranku przegoniły mnie w inne rejony. Wróciłam do domku i troszkę ogarnęłam chatkę. Do tej pory dziwię się, że niezbyt popularne u mnie obowiązki domowe, które odkładam zawsze na koniec listy i robię jak już zaczynamy się o coś potykać albo szukam rzeczy dziecka dłużej niż godzinę, były tak przyjemne… Okna umyte, kibelek ogarnięty, odkurzone, pranie zrobione rundkowo (zebrane, wyprane, powieszone) i nawet jakieś ciasto się upiekło. Istne szaleństwo, a ja dzięki mojemu psychicznemu luzowi jak motylek na skrzydłach przeleciałam nad tym wszystkich nie męcząc się wcale. Gdyby to tak zawsze wyglądało, świat byłby cudowniejszy:) Kiedyś za młodu człowiek marzył, że żeby prawdziwie wypocząć to musi daleko, wysoko i tam gdzie nikt nie był wyruszyć. I to musi być dziwne miejsce, cudowne i w ogóle rozwalający każdego kto później wysłucha naszej relacji z zapartym tchem. Więc tak i ja mam moje najdziwniejsze miejsce, do którego może jeszcze kiedyś jakieś wspaniałe zrządzenie losu i niebywały splot wypadku mnie zabiorą. Do mojej wolności w sobie samej:)
A jak z Wami, zdarza się Wam taki luz psychiczny, taki dzień, taka chwila??? Ciekawa jestem jak to jest i jak zrobić aby tego dobrodziejstwa było więcej????
A tak na osłodę mojej małej gadaniny, mój Jasio na mojego taty imieninach stosował metodę BLW, zobaczcie:)

2 komentarze

  1. Słodziak mały 🙂
    Dziś miałam prawie cały dzień wolny. Wysprzątałam całą chatę, zrobiłam generalne porządki i przemeblowanie u Starszego, nagotowałam kompotu w słoiki, nawet paznokcie zdążyłam pomalować 🙂 Tyle rzeczy można zrobić mając jedno dziecko w domu 😛

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.