Witam:)
Dziś podsumowanie i relacja z naszych wakacji. troszkę czasu minęło od powrotu do Polski, ale ja jeszcze nie ogarniam i się pomału odgruzowuje z wszelkich domowo-pracowo-blogowych zaległości. W związku z tym, że mały znów ząbkuje idą 3 czwórki w jednym czasie, mamy zarwane 3 noce z rzędu a smarowanie nie pomaga na dłuższą metę.
Chciałam Wam również przypomnieć o trwającym wciąż konkursie z MAM BABY TUTAJ
A teraz przechodząc do setna sprawy. Wakacje, wakacje i po wakacjach. I znów trzeba czekać na następne… Oby były szybko. Ale zanim zacznę tak sobie tutaj stękać i narzekać pokarzę Wam i opiszę jak było na naszej wielkiej wyprawie z rocznym dzieckiem, zaplanowanej dzień przed wyjazdem.
Kreto nadchodzimy:)
Jak pamiętacie, akcja była szybka. W systemie wyłapałam iż jest zostały ostatnie 3 miejsca na Kretę ze Szczecina. Niewiele myśląc po szybkim telefonie zatwierdzającym wykupiłam podróż do hotelu Castro Beach w Maleme – zachodnia część Krety. Opcja all inclusive na 7 dni kosztowała nas ok. 1180zł od osoby, a Jaśko z racji wieku zaledwie przysłowiowe 10zł. W podróży samolotem Jasio radził sobie nieźle, szalał jak jakiś wilk tasmański wcielony, był dosłownie wszędzie. Spacyfikować go niczym nie można było, więc rodzice prawie umarli. Wylądowaliśmy na Krecie o 23 czasu miejscowego, padnięci jakbyśmy tam co najmniej na piechotę zapitalali.
Posiłku wieczornego brak a i cały dzień prawie na głodnego więc ciężko było. Dostaliśmy pokój – apartament złożony z dwóch pomieszczeń, w tym jedno z aneksem kuchennym.
Przydał się do podgrzewania zupek, choć mały zakochał się w greckiej niedoprawionej jak dla nas kuchni, czytaj nie ostrej. Już będąc przy temacie posiłków, były schludnie podane, smaczne i świeże choć ich wybór nie powalał na kolana. Dla mięsożernych było jak w raju, dla mnie trochę słabiej ale zapach i smak pomidora świeżego dojrzałego w kreteńskim słońcu był bezcenny. Hotel odnowiony, czysty i zadbany. Nie było do czego się przyczepić, prócz braku animacji a właściwie jakiejś muzyczki przy barze wieczorami.
Plaża kamienista, ale czysta. Praktycznie przy hotelu.
Miejscowość mała, spokojna, dla spacerowiczów promenadowych, spokojnych leżakujących turystów. Życie nocne słabe, ale dla nas z małym bąblem nie było konieczne. Urokliwe na swój sposób było poranne pianie kogutów o 6 rano czy też chodzenia z Jasiem na karmienie kóz w pobliskiej zagrodzie.
A dla rozrywki wybraliśmy się na wycieczkę miejskim autobusem do Chani, Kolimvari i Platanias.
Niestety dłuższe wycieczki fakultatywne do urokliwych zatok i wąwozu odpadły. Autobus miejski oczywiście z klimą, wygodny autokar. Bilety kupuje się w środku – podchodzi do nas stiuard i nas kasuje w gotówce. Generalnie kulturka. Czas niestety szybko nam zleciał, ale jakoś tak bardzo się zadomowiliśmy w naszym małym mieszkanku, że nie żal było wracać.
Wielkim zyskiem wyjazdu jest to, że Jasio spokojnie ćwiczył swoje pierwsze kroczki na bosaka i teraz zasuwa jak stary:) Postęp wielki.
5 komentarzy
ja bylam z mezem dwa lata temu na krecie, mi ich jedzenie nie smakuje 😉
Ale fajnie,widzę że wyjazd się udał. Twój synek to juz też prawdziwy podróżnik.
zazdroszcze takich udanych wakacji…
zazdroszcze a ja tu tylko marzę żeby maly wytrzymal podróż nad morze…
fajne zdjęcia, wakacje dopiero przede mną ale jak dobrze pójdzie to w październiku