Kochani ja tak na szybko wieczorową porą:)
Siedzę ze szklanką zimnego mleka i czytam Wasze najnowsze posty. U nas upał, parno choć podobno w centrum padał grad wielkości 3 cm i paliły się budynki gospodarcze Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego na ul. Judyma. Przez takie akcje czuję się jakbym mieszkała na innej planecie a przynajmniej w innym mieście. A tu patrz do centrum mam zaledwie 5km. Szał jakiś czy co?
Ale tak z innej beczki. Nasz synek w majówkę zrobił wielki krok milowy w swoim rozwoju. Stawia już pierwsze, poważne, męskie kroczki. Już od jakiegoś czasu próbował, stawał, przy meblach latał w jedną i druga stronę. Ale się bał i piszczał i płakał i stękał przy maminych próbach prowadzania pod rękę. Pewnie lepiej u mamusi na rączkach niż na własnych stopach zwiedzać świat. W końcu z maminy rączek lepiej go widać i wyżej sięgają wszędobylskie dłonie. Chcąc nie chcąc i mając za pasem już niedługo roczek zaczął kroczyć o własnych siłach. I tak oto próbował raz jeden kroczek raz dwa, ale zawsze gdy głowa zajęta czymś innym. Tak sobie stąpał bezwiednie, chciałoby się powiedzieć wbrew swoim zmysłom. Niby to ja idę a niby to nic o tym nie wiem że stopy się poruszają. I tak oto trochę z tym umysłem walcząc Jasio potrafi już zrobić kilka kroczków. Pewnie niedługo będzie to już pewniejsza sprawa, choć teraz i tak mu nieźle idzie. A dziś kolejna niespodzianka. Leżymy sobie w trójkę w łóżku, mały niby usypia niby lata po suficie i podgryza mamine boczki. Ja zła, bo oczywiście boli jak diabli, Jasio ma nacisk szczęk z 7 ton chyba albo i więcej. Na to mąż się śmieje, że ma czym gryźć więc kąsa zapamiętale. I oświecił nieświadomą zagrożenia kobietę, że oto syna ma jedynki na górze i na dole po dwie a do kompletu już na wierzchu są obie dwójki na dole. No to teraz się nie dziwię czemu on tak lubi suchy chleb dla konia żuć…
Od poniedziałku Jasio rozpoczął swoją przygodę ze żłobkiem. Musiałam, bo siostra poszła do pracy a to ona w większości się nim zajmowała a do tego teoretycznie ja powinnam wrócić na 8h do pracy. W końcu teoretycznie mamy sezon prawie w pełni. Tak więc łatwo nie było, ale jakoś pokątnie udało się załatwić miejsce w publicznej placówce. Zaledwie 300zł miesięcznie z wyżywieniem, ale o zgrozo 34 sztuki dzieciaków w grupie. Już to sobie wyobrażam. W każdym bądź razie poszedł do tego przybytku. Do tej pory codziennie chodził na godzinę, niestety nie sprawdza się maluszek w tej placówce. Albo placówka nie sprawdza się dla niego. Płacze prawie całą tą godzinę, ewentualnie zasypia na chwilę ze zmęczenia płaczem. Podobno wczoraj jak pani śpiewała z dziećmi to Jasio wtedy przerwał beczenie i też coś tam pod noskiem nucił. Ale to tyle postępów a podobno dzieci tak się adaptują do nowego, obcego im środowiska. Ale matka stres przeżywa, jak go zabierają to tak jakby go z niej wyrywali. Nikomu tego nie życzę. I ten jego płacz, który słyszę nawet na ulicy, masakruje mnie całkowicie. Jutro kolejna próba siła na 2h. Tylko czemu ja mam dziwne wrażenie, że chodzi o jakieś takie złamanie charakteru mojego dziecka????? Nie wiem, naprawdę nie wiem jak to rozwiązać. Rodzina nie może się nim zająć a ja teoretycznie muszę być w pracy. I jak to pogodzić????
5 komentarzy
a opiekunka?
wydaje mi sie, że syn jest jeszcze za mały na żłóbek… moze sie nie zaaklimatyzowac…
Wiesz co opiekunka fajna sprawa ale wstyd się przyznać że nie stać mnie na nią. Ledwo uciułałam te 300zł za żłobek. Masakra….
Musisz znaleźć też plusy, w żłobku będzie miał kontakt z innymi dziećmi. W końcu musi się przyzwyczaić. My na żłobek państwowy czekamy od września. Zdążyłam zajść w kolejną ciążę i urodzić 🙂 Będzie dobrze. Życzymy powodzenia i mniej stresów 🙂
Jakoś trzeba sobie radzić, może akurat w żłobku mu się spodoba i wszystko będzie w porządku;)
Ciężko jest wrócić do pracy po urodzeniu dziecka,ale za coś trzeba żyć.maly predzej czy pozniej sie zaklimatyzuje,trzeba tylko czasu.