Dorastałam w czasach panującej w naszym kraju komuny. Puste półki, kartki i te sprawy. Moi rodzice starali się jak mogli, abyśmy mieli wszystko. A wtedy wszystko wcale nie oznaczało tego co teraz. Mam dziwne wrażenie, że nie oznaczało nawet 1/3 tego co teraz nazywamy wszystkim przez duże W! Pamiętam do dziś święta, na które jako dzieci bardzo czekaliśmy. I tą chwilę kiedy tata przywoził zakupione i przewiezione przez granicę z Berlina Zachodniego dobroci. Multiwitamina, cukierki, czekolady z orzechami i okienkiem, pomarańcze i wiele innych. To był dla nas symbol zamożności, na który nie mogliśmy liczyć w każdy dzień powszedni. Takie to były czasy…
Tamte czasy, jakkolwiek ciekawe, były zupełnie inne niż obecne, wyrobiły we mnie dziwne poczucie, że dzieciom chce dać wszystko, znacznie więcej niż miałam ja sama. Takie mam dziwne poczucie w środku, że jak czegoś im odmówię to jakbym ich nie kochała. Bo przecież im więcej będą miały, tym mocniej będą czuły się kochane przez nas, swoich rodziców. Też macie takie poczucie? Też trawi Was ten rak współczesnego rodzica???
Jakiś czas temu pisałam na blogu o czymś co można nazwać Zakupoholizmem Parentingowym. Jeśli nie czytaliście to polecam <<<TUTAJ>>> Współczesność niestety powoduje w nas spotęgowany konsumpcjonizm. Często patrzymy na siebie, na otaczający nas świat poprzez okulary wyłożone pieniędzmi i innymi dobrami. Niestety, zazwyczaj na tej liście dóbr bycie ludzkim, uczciwym, dobrym się już nie mieści.
rysunek z activecommunities.com

 

I z takim pakietem poczucia zakładamy rodzinę i próbujemy wychowywać nasze dzieciole. Dziwnie walczymy każdego dnia, aby nie wydać majątku właśnie na nie. Przecież oszczędzać na dziecku to grzech! A z drugiej strony coraz częściej nas nie stać, rzeczy dla dzieci coraz bardziej nadymają swoje ceny na półkach i w przepastnym internecie. Więc jak tu nie zwariować?
Warto zajrzeć w głąb siebie, popatrzeć jak to było kiedy my byliśmy mali i wcale nie mieliśmy tak dużo. Czy czuliśmy się niekochani? Czy oznaczało to, że mieliśmy złych rodziców? Zdecydowanie NIE! Mam wrażenie, że przez to, że nie mieli się za czym schować albo czym wykupić rodzice poświęcali nam więcej czasu, niż my teraz swoim dzieciom. To oni nauczyli nas czytania bajek, bo w telewizji była tylko wieczorynka i teleranek. To oni wybierali się z nami na spacery do lasu, bo nie mieli na wakacje w Polsce, a o zagranicznych wojażach to już nikt nie słyszał. Na ich nieszczęście sal zabaw dla dzieci też nie uświadczyłeś wtedy. Czy było nam tak źle?
Teraz niestety czasy są inne, mówią ludzie. Nawet w piaskownicy każdy otaksuje twoją pociechę i oceni na co cię stać. Czyś bogaty czyś biedny. Bo wiesz trzeba mieś stajla i to na 3 paski czy łyżwę, albo najmodniejsze hand-made. Ale czy dla dziecka to takie istotne? Czy to, że czasami czegoś mu nie kupisz spowoduje iż mniej go kochasz? Czy to, ze na nim oszczędzasz robi z Ciebie gorszego rodzica?

6 komentarzy

  1. Prawdę piszesz. Powiem Ci szczerze, że ja nie kupuję super drogich i firmowych ciuszków swoim dzieciom. I nawet mogłabym sobie na nie pozwolić ale uważam to za głupotę. Bo czym różni się body z Pepco za 10 zł od tego z Smyka za 30. Może jakość jest lepsza ale ile to dziecko w tym pochodzi. Tak samo dla starszej córki która rwie i plami wszystko w przedszkolu. Nie oszczędzam na butach bo kupuję zawsze porządne ale też nie wywalam kasy na Bartka czy inne firmy. Mój mąż był szewcem więc potrafi znaleźć super but w ccc czy Deichmanie. Ostatnio często zaglądam do sklepu Infanti bo mają piękne ciuszki dla dziewczynek i czasem skuszę się na coś bo jakościowo pierwsza klasa.

    • A nie znam sklepu zupełnie? To jakiś lokalny??? Ja staram się kupować albo w SH albo na wyprzedażach. Tam czasami tez można coś świetnego upolować. Oszczędzam, bo jak widzę 100 zł za spodnie dla dziecka rozmiar 74 które ponosi max 3 miesiące to krew mnie zalewa…

  2. Piękny wpis ale niestety prawdziwy dla mnie to chore ze dzieci oceniają swoich kolegów po tym jakim samochodem jeżdżą rodzice czy maja komputer czy noszą markowe ubrania.

  3. Jestem gorącym zwolennikiem dużego umiaru w dokonywaniu zakupów, o czym zresztą piszę na blogu. Jeśli kupujemy dziecku wszystko czego potrzebuje albo o co poprosi (bo np.: koledzy z przedszkola czy szkoły już to mają) uczymy go, że wszystko dostanie. Nie ma znaczenia, ile to kosztuje lub czy rodziców na to stać. W przyszłości swoje pierwsze pensje będzie przeznaczał na różne zachcianki i dość szybko zorientuje się, że wartości, które wyniósł z domu nie przygotowały go do świata, który go otacza. Jeszcze gorzej, jeśli ciągłe potrzeby zacznie zaspokajać posiłkując się kredytami albo pożyczkami chwilówkami.

    Staram się swojego starszego syna (przedszkolak) już uczyć, że musi w życiu umieć wybierać. Codziennie przychodząc z przedszkola namawia nas do zakupu kolejnych figurek czy samochodów. Owszem złości się, kiedy mu odmawiamy, ale staramy się zawsze to wytłumaczyć. Daleka droga jeszcze przed nami, bo syn rośnie, a ilość potrzeb i wpływ otoczenia będzie coraz większy.

    • Wpływ otoczenia jest bardzo duży, również na nasze rodzicielskie głowy. Ja syna tez staram się uczyć szacunku do rzeczy i do pieniędzy. Ma swoją skarbonę, do której sobie zbiera monety zamiast słodyczy czy lodów bo chce mieć zabawkę. Widzę, że przynosi to nawet już jakieś efekty a ma dopiero 3 lata.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.