Dziś trochę z matczynego spojrzenia o tych naszych kochanych sreberkach, których pełno wiecznie w całym domostwie. Mój syn jest wyjątkowo aktywny, cały dzień niezmordowanie morduje swoją ciężarną matkę i doprowadza do skraju przepaści nerwowej swego ojca obecnie leżakującego w domu na zwolnieniu. Więc wykończona, wyżyłowana ze wszystkich życiowych mocy matka patrząc na niemal skaczącego w przepaść niemocy męża postanowiła znaleźć kilka sposobów jak tu odwdzięczyć się malcowi. Oczywiście humanitarnych sposobów, żeby nie było. Dziś więc o pierwszym z moich tajemnych, choć może i szeroko znanych sposobów na ujarzmienie małego sreberka.
Niby najbezpieczniej jest wyjść z domu, puścić wolno i niech leci do końca chodnika i z powrotem. Niby to takie proste. Jednak, my mieszkańcy niby dzielnicy domków jednorodzinnych blisko centrum dużego miasta mamy do dyspozycji cmentarz lub jeziorko. Jako, że cmentarz jakoś do mnie pozytywnie nie przemawia a na grobach pełno kuszących światełkami zniczy, które Jasio chętnie obejrzy z bliska wybrałam jeziorko. Poszliśmy z małym sreberkiem na kaczuszki, pokarmić bo przecież tak zimno i takie głodne a u nas skórek po malca kanapkach ci dostatek.
Jak tylko matka roztoczyła przed dzieckiem wizję zwierzątek, malec szybko się zapakował w ubranie i nawet polar od wózka zabrał abyśmy czym szybciej tą kaczkę zobaczyli. Nad jeziorkiem kaczuszki tłukły się o każdą małą skórkę chlebową, a Jasio z wielką pasją rzucał im to co sam nie pożarł w międzyczasie.
W drodze powrotnej wzdłuż naszej sadzawki, syn zdecydował, że czas na nóżki. Wygarnął spod wózka piłkę w Carsy i począł szaleć. Wszędzie go pełno, a to bęca a to kopa. Tylko matka z lekkim strachem zerkała na niedaleką ulicę i jego podbiegi w tamtą stronę.
Po drodze było oczywiście wiele interesujących elementów krajobrazu, które Jasio zaliczył. Była zabawa na świnkę Peppę w kałuży, tak aby błocko bryzgało aż po szyję i rozdeptywanie pozostałości lodu, który kruszył się tak śmiesznie pod stopami.
Było włażenie na każdą napotkaną ławeczkę i 2 sek. odpoczynku oraz niestety przeglądanie zawartości śmietników. Czy wasze dzieci też tak mają z tymi kubłami, czy to tylko nasz przypadek??? I tak zaliczyliśmy z przestojami wędrówkę do domu, jakieś 500-700m może w linii prostej licząc. Brzdąc wreszcie umęczony na nóżkach, z wielkim zadowoleniem matki, zasiadł do wózka i chciał wracać do domu. A w chałupce na widok łóżka ziewnął, pokręcił się chwilkę i ruszył w stronę łóżka na lulu.
Także spacer to pierwszy z naszych sposobów na wymęczenie maluszka:)
11 komentarzy
Spacer to świetna sprawa by dziecko się wyszalało, zmęczyło a zarazem powdychało świeżego powietrza 🙂 dorosłemu taki rodzaj czynności też służy.
oj rodzicowi też służy, szkoda że ja już ledwo czasami dreptam
🙂
ale fajne zdjęcia;)
dziękuję
ja nie wiem, jak zmęczyc bobasa, ale za to moje dzieci wiedzą jak zmęczyć matkę tak, że marzy ona o samotności nawet w psychiatryku… ;p
oj mój też tak potrafi:) ostatnio 2 tygodnie siedział w domu chory, ja myślałam że już ześwirowałam. Gdy po tygodniu dołączył do naszej dwójki chory mąż, chciał małego na drugi dzień posłać w diabły. A dziad mi wcześniej nie wierzył, że psychiatryk się należy po takim dyżurze w domu matce.
u mnie zaspy sięgają końca znaków drogowych, a u Cb brak śniegu??
u nas śniegu brak, był tylko zaledwie tydzień może tej zimy
Kubły na śmieci u dzieci to podstawa. 🙂
powiem szczerze że dla mnie to zaskoczenie lekkie, a ludzie się patrzą jakbym dziecko na żebry słała co najmniej