Kiedyś jak byłam małą dziewczynką marzyłam o wielkim ślubie i o wspaniałym życiu. Patrzyłam na to poprzez pryzmat różowych okularów zakładanych pod wpływem najróżniejszej maści komedii romantycznych. Pod wpływem tych często wyidealizowanych i polukrowanych scenerii i ludzi, później człowiek myśli, że i jego czeka taka słodka przyszłość. Myśli sobie, że życie choć czasami spełni jego wygórowane oczekiwania bycia szczęśliwym. 

A po kilku latach walki w drodze do celu, czyli spełnienia przez rodziny założenie, człowiek udręczony i wycieńczony tą walką dociera do celu. Staje na ślubnym kobiercu, w wymarzonej sukience, bawi się na własnym weselu pomniejszonym o zawarty z marzeniami kompromis. I potem już za progiem sali weselnej zaczyna się upragniona rodzina, ten wymarzony cudowny okres, który ma być spełnieniem marzeń. Przynajmniej moich. Wiele sobie po tej mojej rodzinie obiecywałam, wiele kosztowało mnie to wysiłku, kompromisów i często zaciskania zębów. No i ja się pytam gdzie ten lukier, gdzie ten cud miód i orzeszki i spijanie pianki z filiżanki sukcesu. A tu nieszczególnie, jakoś tak kurcze bez tej pianki i lukru. 

W sumie można powiedzieć, że życie to nie bajka i na tym pozostać, ale ja bym chciała napisać swoja bajkę o mojej rodzinie. Czasami, gdy siedzę wieczorem w fotelu i patrzę jak moje dwa dzióbki śpią chciałabym aby niektóre zmartwienia nas opuściły. Wiem, że pewnie w ich miejsce pojawią się kolejne, nowe z którymi jeszcze nie mieliśmy okazji się zmierzyć, ale zaryzykowałabym pogonienie tych które znam. Stanowczo za długo z nami przesiadują. A powiew nowej zmartwieniowej krwi może podziałaby ożywczo na naszą stagnację. Najbardziej chciałabym aby zniknęły problemy finansowe, choć pewnie żeby tak było musiałabym wygrać w totka. Nie mam wysokich wymagań, tak po prostu aby najnormalniej w świecie starczyło po opłaceniu rachunków do 1-go kolejnego miesiąca. Tylko tyle i aż tyle. Wiem, że jeślibym zaczęła zarabiać cokolwiek, choćby te 500zł miesięcznie do domowego budżetu byłoby nam łatwiej. Niestety nawet na to się nie zanosi. Ale dość biadolenia. 

(żeby nie było na zdjęciu nasz Jaśko i jego kuzyn Kornel!!!)

Czy rodzina może być spełnieniem marzeń kobiety. Jeśli widzi się w roli matki i żony, myślę że tak. Czy jest spełnieniem moich marzeń i pragnień, tutaj też odpowiedź będzie twierdząca. Choć jest ciężko, choć czasami załamuję ręce jak wpadam po całym dniu pracy do domu, a tam wygląda jakby tajfun przeszedł bo dziecko właśnie magicznymi rączkami przeleciało wszystkie szafki. I jak tu nie krzyknąć, jak się nie odwrócić na pięcie i uciec w te pędy. Z krzykiem i szałem w oczach. Ale takie dni przeplatają się z dniami uśmiechu, przytuleń a ostatnio nawet magicznego dotyku mężowego. I to prawda, że po burzy zawsze wychodzi słońce:) Dla takiego szkrabka człowiek zapomina o wielu burzach i stara się pamiętać tylko o słonku co zaraz wyjdzie zza chmur. 

8 komentarzy

  1. Kasiu,fajny tekst…zyciowy!! Bo życie to nie je bajka…a codzienna rzeczywistość,której musimy stawiać czoła .WAzne,ze masz wsparcie w mężu…a i po burzy wychodzi słońce 🙂

  2. Wg mnie proza życia potrafi zabić najpiękniejsze marzenia – i te o rodzinie i te o miłości i wszystkie inne…

  3. Jaśko będzie łamał babskie serca <3
    Wsparcie drugiej połówki to dużo. Też mam czasem tak, że najchętniej odwróciłabym się na pięcie i pooszła 🙂
    Niech te słońce jak najszybciej wychodzi 🙂

Write A Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.