właśnie sobie siedzę zajadam orzeszki ziemne, popijam gazowaną trucizną co wyżera rdzę i zagryzam przyniesionymi z pracy przez męża czereśniami. Jaśko znów chory, znów masakra. Nieprzespane 3 noce ostatnie przez ząbkowanie w postaci trzech czwórek już wystarczająco dało mi w kość, a dziś nowinka 38,5 stopnia gorączki i wezwanie do żłobka. I biegiem do lekarza, bo marudny, bo ta wysoka gorączka, bo zielony gil czasem do pasa, bo kaszle z rana niemiłosiernie… A lekarz posłuchał, popytał, zajrzał do gardła i już wypisywać receptę na antybiotyk. A Jaśko jeszcze do tej pory wolny od tych dobrodziejstw medycyny. Więc matka na to się pyta że jak to tak bez badań, czy jest pewność i że wolałaby nie. W gradzie pytań lekarz pomału się wycofywał, niepewnym głosem a że może jednak, ciekawe czy taki niepewny czy matka taka natarczywa. Więc bez antybiotyku się obeszło, bo płuca i oskrzela czyste i w domu siedzieć, Ibufen na gorączkę zażywać bo może to jednak zęby i przez to mniejsza odporność. A na informację, że przed wakacyjnym wyjazdem matka gile zielone syna posiała na własny koszt bo miała dość indolencji i zbywania u lekarza i że nic nie wyrosło jakoś antybiotyk szybko został porzucony. I tak oto matka znów w domu z dzieckiem choć nie całkiem… Bo do pracy musi iść, bo sezon, bo “pracodawca” nalega a że dziecko chore no cóż muszę kombinować z kim tu je zostawić choć na pół dnia bo inaczej granda że olewam firmę. Jakby to był mój wybór… 

Coraz mniej mi się chce, cokolwiek. Już niewiele rzeczy sprawia mi prawdziwą radość, budzi salwy mojego śmiechu niczym nie skrępowane ani nie wymuszone. Ostatnie wakacje były w tą radość dość intensywnie obleczone. Ale dzień codzienny to zmora, przytłacza mnie ta nijakość, bezsens i powtarzalność. Oraz to że już nie należę do samej siebie, że czas dla mnie i mój czas przestał istnieć że już o sobie w dowolny sposób nie stanowię. Przytłacza mnie to, załamuję nad tym ręce i nie wiem jak wyjść z impasu. A taki stupor w miejscu powoduje narastanie frustracji, a w szufladach i kartonach poupychana już się wylewa. I zalewa cały mój świat, cały jego obraz, moje relacje w rodzinie, dosłownie wszystko czego się tknę jest nią przesiąknięte. Czasami nawet ciężko mi się zmusić do uśmiechu, bo w oczach już dawno go nie było. Została w nich codzienna pustka.  I ta frustracja pracą, w której przy dobrym układzie zarabiamy ostatnio na utrzymanie firmy. Wypłaty brak, bo pracownikowi trzeba zapłacić, bo rachunki, bo 23% VAT-u Państwo zabiera nawet jak po odjęciu kosztów od zysków nic ci nie zostanie… A dziecko chce soczek, kaszkę, deserek, chce zabawkę czy balonik. A matka nie ma nawet na to aby dojechać komunikacją miejską do pracy, żałosne  I frustracja pęcznieje tak każdego dnia. Kiedy ostatnio byłam sobie coś kupić z ubrań i to nie w ciuchbudzie?? Strój kąpielowy przed wycieczką sponsorował mi mąż, a ja sama kiedy ostatnio kupiłam coś co było za moje zarobione pieniądze?? Za odłożone jak dobrze pamiętam w zeszłe wakacje kupiłam na wyprzedaży jedną parę dżinsów bo wszystko co miałam w domu było na mnie za wielkie tak schudłam po ciąży. I to wszystko psuje, matka nerwowa to dziecko nerwowe, to mąż nerwowy a oni nerwowi to matka wściekła, i płacze, i ucieka od tego domu może nie ciałem a głową i się nie angażuje i życie spłaszcza, przestaje walczyć o każdy dzień lepszy od poprzedniego. I tak matka buja się od rana do wieczora po swoim życiu i nic i dupa blada i brak tego życia tak naprawdę. Ciekawe czy się to w końcu zmieni….

6 komentarzy

  1. ja też mam jakąś taką depresję czasem, i nic mi się nie chce. Stwierdzam,że po co się starać skoro i tak nic nie wychodzi, …. ehhh

  2. Przejdziesz przez to, ale musisz odpocząć!
    Jak masz ochotę pogadać to pisz na mail. Razem zawsze łatwiej!

    • ja jeszcze nie mam dziecka, więc mogę się tylko domyślać jak ciężko Ci jest. Musisz odpocząć, pomyśleć o sobie przez chwilę i naładować akumulatory

  3. Czytając Twój wpis pomyślałam o sobie…
    I dlatego bardzo dobrze Cię zrozumiem.
    Mój mąż twierdzi,że jestem wiecznie przygnębiona,nerwowa,bo za mało wychodzę z domu. Jednak on nie widzi tego,że jak wychodzę to jest tak samo.Mieszkam 20 km od mojej rodzinnej miejscowości, jedyne koleżanki, które tutaj mam są "na cześć".. żadnej rodziny..
    Półrocznego synka wychowuję praktycznie sama,mąż nie licząc czasu,gdy śpi jest z nami jakies 3-4 h dziennie..
    Teściowie się nie interesują,a moi rodzice pracują po 2 etaty i dla siebie czasu nie mają..
    Odpocząć,jako matka,żona, kura domowa…? To chyba nierealne…

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.